Moja droga odkrywania powołania jest dość długa i pogmatwana, ale dzięki temu coraz bardziej dostrzegam na niej Boże miłosierdzie i Jego cudowne działanie w moim życiu.
Choć wychowałam się w rodzinie katolickiej i praktykującej, to nie zawsze z Kościołem było mi po drodze. W wieku gimnazjalnym przeżywałam swojego rodzaju bunt, który był związany z okresem dorastania, a jednocześnie z środowiskiem w jakim się obracałam. Co prawda w pierwszej klasie gimnazjum jeszcze chodziłam na niedzielne Msze Święte, ale robiłam to niechętnie, z pewnym wewnętrznym buntem, uważając, że jest to staroświeckie. Dość mocno utkwiło mi w pamięci jedno wydarzenie związane z Uroczystością Objawienia Pańskiego. Dla mojej mamy było oczywiste, że w Trzech Króli trzeba iść do kościoła na Eucharystię, dlatego gdy po powrocie ze szkoły razem z koleżanką wybierałam się do kawiarenki internetowej, by trochę posurfować po internecie, moja mama zwróciła mi uwagę, abym do domu wróciła przed godz. 17.30, gdyż mamy iść razem na wieczorną Mszę Świętą. Przyjęłam z niechęcią to do wiadomości i wyszłam. Czas w kawiarence leciał jak szalony, razem z koleżanką nie mogłyśmy oderwać wzroku od monitora. Gdy nadeszła chwila, gdy powinnam wracać do domu, Weronika przekonała mnie, abyśmy zostały jeszcze godzinę. Zaplanowałyśmy, że wrócę do domu ok. 19.00, gdy będzie po Mszy. Tak się stało. Tylko nie przewidziałam jednego, że w uroczystość Msza Święta trwa dłużej niż 40 minut. Dlatego po powrocie do domu zastałam zamknięte drzwi. Był straszny mróz, więc z wstydem poszłam do sąsiadki, by tam przeczekać do czasu powrotu rodziny z kościoła. Do dziś pamiętam ten wstyd. Ale niestety nie było mi wstyd, że zaniedbałam pójście na Eucharystię, ale wstyd przed sąsiadką… I dalej moje życie się tak toczyło- jak najdalej kościoła. Aż do czasu… W drugiej klasie gimnazjum Pan Bóg się o mnie upomniał. Zbliżała się Niedziela Miłosierdzia Bożego, a w moim sercu zrodziło się silne pragnienie, by przeczytać jakąś książkę o św. Faustynie Kowalskiej, o której usłyszałam w telewizji. Z tą myślą udałam się do mojej katechetki, aby poprosić ją o pożyczenie jakiejś lektury. Do tej pory p. Ania miała ze mną spore przejścia, gdyż jako zbuntowana nastolatka zadawałam jej mnóstwo pytań, które były jawnym atakiem na kościół, a jednocześnie znacznie utrudniałam jej prowadzenie lekcji religii. Dlatego zdziwienie było wielkie, gdy przyszłam do niej po prośbie. Jeszcze tego samego dnia przyniosła mi „Dzienniczek. Widząc jego objętość zaczęłam żałować tego, o co prosiłam, a książkę odłożyłam w kąt na dwa tygodnie. Po tym czasie przemogłam się i zaczęłam czytać, gdyż dalej w sercu czułam wewnętrzne przynaglenie. Ta lektura zaczęła we mnie pracować. Bóg posłużył się św. Faustyną, aby mnie na nowo przybliżyć do siebie. Zapragnęłam żyć tak jak ona, w bliskości Jezusa. Zaczęłam uczęszczać na codzienną Eucharystię, na nowo sięgać po Słowo Boże. A co najważniejsze zaczęłam prawdziwie szczęśliwe życie. Uczęszczałam na spotkania młodzieżowe w mojej parafii, udzielałam się w kościele, jeździłam na rekolekcje wakacyjne z SS. Urszulankami, które posługiwały w mojej parafii. Potem poznałam także siostry z innych Zgromadzeń. Powoli kiełkowała we mnie ta myśl, że może mnie Pan Bóg powołuje do życia zakonnego. Przyszła matura i czas podejmowania życiowych decyzji. Z jednej strony wiedziałam już, że chcę służyć Bogu na drodze życia zakonnego, ale nie wiedziałam jakie Zgromadzenie (a trochę ich znałam). Więc tak właściwie szybko i pochopnie podjęłam decyzję i wstąpiłam do Zgromadzenia w Krakowie. Jednak, to nie było moje miejsce. Gdy byłam w nowicjacie moja mama zaczęła chorować, a ja ciężko to przeżywałam, gdyż nie mogłam pojechać do domu ze względu na dany etap formacji. Jednocześnie nie do końca czułam się na swoim miejscu. Ostatecznie w porozumieniu z siostrami podjęłyśmy decyzję, że przerwę formację. Wróciłam do domu… Znalazłam pracę, a jednocześnie byłam blisko chorej mamy. W międzyczasie znów nawiązałam kontakt z Siostrami Betankami ( nawiązany po 3 latach), gdyż moja przyjaciółka zaczęła studiować w Lublinie, dwa przystanki autobusowe od Domu Generalnego Sióstr. Gdy była taka możliwość, wówczas jeździłam na rekolekcje dla dziewcząt organizowane przez siostry. Czułam się tam jak w domu, na swoim miejscu. W mojej głowie pojawiły się myśli, że może to właśnie TU jest moje miejsce. Może właśnie tu Bóg chce mnie mieć… Ale jednocześnie choroba mojej mamy. Okazało się, że mama ma raka płuc. Krótko po diagnozie została sparaliżowana, potrzebowała opieki. Pamiętam, że pewnego dnia podzieliłam się z jedną siostrą tym, co czuję. Szukałam jakiejś rady. I pamiętam, że usłyszałam wtedy: „myślę, że na jesień wstąpisz do jakiegoś zgromadzenia”. Był marzec, a ja nie wyobrażałam sobie takiego obrotu rzeczy, ze względu na chorą mamę, której nie mogłam zostawić. Pod koniec kwietnia Bóg wezwał moją mamę do siebie, a ja we wrześniu rzeczywiście wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Rodziny Betańskiej, gdzie trwam mimo moich słabości, a dzięki Bożej pomocy. Od momentu przekroczenia progów zakonnych minęło już 8 lat.
Przychodzą dni, gdy jest trudno, ale wiem jedno- to jest moje miejsce. Każdego dnia Pan Bóg daje mi takie drobne prezenty, sygnały, że TO JEST TO. Zaczęłam piąty rok formacji juniorackiej, powoli przygotowuję się do ostatecznych- wieczystych zaślubin z Jezusem. Ufam, że z Bożą pomocą wytrwam na tej drodze do końca życia. Chwała Panu!
s. Faustyna